Dla mnie podsumowania roku są bardzo trudne. Ciężko mi się za nie zabrać. Mądre księgi głoszą, że to ważne, ale strach do tego podejść. Dlaczego strach? Wydaje mi się, że niewiele zrobiłam, że będę się dołować i w sumie to ten rok wcale nie była aż tak owocny jakbym chciała. Jednak to tylko złudzenie i pułapka krzywdzącego założenia, że rok musi być produktywny.
Nie musi.
Nic być nie musi i Ty nic nie musisz. Możesz co najwyżej chcieć. A jak nie wyszło, to i tak jest wszytko ok. Bardzo często okazuje się, że za bardzo skupiamy się na negatywnych rzeczach, a za mało na pozytywnych i na wdzięczności. Te negatywne też są bardzo potrzebne i ważne.
No to po tym przydługim wstępie zobaczmy w skrócie jakie nauki wyciągam z moich poczynań zawodowych w ubiegłym roku.
- Kiedy było ciężko dawałam sobie czas na odpoczynek (to nowość w moim przypadku)
- Sporą część obowiązków rodzinnych i odpowiedzialności za dzieci oddelegowałam. Dało mi to dużą ulgę i wzmocniło więzy rodzinne.
- Zapisałam w styczniu główne cele na rok 2019 i je zrealizowałam. Takie cele zapisuję raz, a następnie rozbijam je na cele kwartalne. Do rocznych zaglądam dopiero w grudniu. Do kwartalnych raz na kwartał. Cele obowiązkowo zapisuję ręcznie długopisem.
- Realnie patrzyłam na moje możliwości czasowe i energetyczne. Cele stawiałam na tyle małe aby móc je zrealizować, ale równocześnie na tyle ambitne, żeby stanowiły dla mnie wysiłek. Brałam pod uwagę moje wartości, priorytety oraz spory zapas czasowy na nieprzewidziane sytuacje.
- Z jednej strony plany były dość konkretne, ale równocześnie czas ich realizacji dość elastyczny. Jak guma ściskałam wszystko kiedy był natłok zajęć, a w czasie luźniejszym więcej odpoczywałam. Praca przy dzieciach i nieprzespane noce wymagają dni odpoczynku. O ile przy dzieciach można mówić o dniu odpoczynku.
- Skupiłam się na realizacji zapisanych celów. Kiedy pojawiał się poboczny projekt, to mocno rozważałam czy się za niego brać. Jeśli nie przybliżał mnie do głównego celu, to pomysł odpadał w przedbiegach. Jeśli przybliżał, ale nie był pilny, to zapisałam go do realizacji na kolejny rok.
- Stres, pośpiech, napięcie to emocje, które były dla mnie sygnałem ostrzegawczym. Ponieważ uwielbiam to co robię, to wiedziałam, że jeśli pojawią się powyższe emocje w zbyt dużym natężeniu, to za szybko się wypalę, a tego bardzo nie chcę. Kiedy pojawiały się sygnały ostrzegawcze, to od razu przechodziłam do oddechów i rozważań o co tyle szumu. Przyglądałam się temu czy to ja przesadzam, czy wzięłam na siebie za dużo, czy to po prostu etap rozwoju.
- Praca przy małym dziecku jest możliwa, ale wymagająca. Podchodzę do tego tak, że jak się uda to super, a jak nie to też spoko. Ten czas pracy liczę jako bonus. Nie panuję tego czasu. Jest spontan oparty na wcześniej ustalonych priorytetach. O tym pisałam tutaj
- W bardzo dużym stopniu ograniczyłam oczekiwania, dzięki czemu jestem spokojniejsza, bardziej skoncentrowana na działaniu, a nie na efektach, przez co bardziej skuteczna. Mam na myśli oczekiwania wobec siebie, sprostanie oczekiwaniom innych ludzi i moje oczekiwania wobec innych. Jakie by nie były, to oczekiwania są zawsze niekorzystne.
- Postawiłam na wdrażanie w życie od razu tego czego się uczę. Kurs Basi z Ba-Ha-Art o tym jak „Żyć z pasją i z pasji”, to sztos. Stale uczę się marketingu, umiejętności sprzedaży, budowania marki. O sprzedaży najwięcej uczę się obecnie od Marcina Osmana. To on pokazał mi jak bardzo ważne jest natychmiastowe wdrażanie wiedzy, a sam daje mega konkretne i skuteczne patenty.
- Robię ile mogę eliminując przeszkadzacze. Nie oglądam seriali, bo można się wciągnąć. Nie piję alkoholu od lat, bo to strata czasu i energii. Mocno ograniczam spotkania ze znajomymi. Ustawiłam w telefonie alerty, które pomagają mi ograniczyć czas jaki spędzam na portalach społecznościowych.
- Powinnam bardziej zadbać o zdrowie i żywienie. Nie jest źle, ale trochę odpuściłam. Moja waga stoi zamiast schodzić w dół (można schodzić w górę? ;)) Trudno się dziwić skoro nie było tego na mojej liście celów.
- Małe kroki składają się na kilometry. Niezależnie od tego jak mało zrobię danego dnia, to i tak będę o ten kroczek do przodu. Z każdym kolejnym dniem powolutku będę się rozwijać. Dzięki tym małym krokom przeszłam od pomysłu, poprzez poszukiwania osób z doświadczeniem (tutaj min. nieoceniona pomoc Wiki Francuz), wdrażanie ich zaleceń i zbudowanie małej firmy z duszą i pasją. W efekcie uzyskałam sprzedaż na poziomie dopasowanym do moich mocy przerobowych, do tego bezcenne doświadczenie i satysfakcję z wykonanych działań.
To nie wszystkie wnioski jakie wyciągnęłam z ubiegłego roku. Ciągle rozmyślam o tym co napisałam i pojawiają mi się w głowie nowe spostrzeżenia.
Po co warto robić podsumowania? To chyba oczywiste, że dla rozwoju, a to stanie się tylko wtedy, kiedy nie będziesz popełniać tych samych błędów i zobaczysz gidze jeszcze możesz coś zrobić lepiej. Zapisywanie zmusza do znalezienia chwili spokoju na refleksję. Kiedy żyjemy w ciągłym biegu, to taki postój jest dość trudny. Jeśli nie wyjdzie za pierwszym razem, to spróbuj jeszcze raz, aż do skutku. Do momentu kiedy poczujesz ulgę i poczucie spokoju, że ten rok jest za Tobą i czas na nowe.
Jak się za to zabrać? Przygotuj kartkę lub zeszyt, może nawet lepiej zeszyt, bo wtedy możesz co roku zapisywać w jednym miejscu swoje przemyślenia i obserwować swój progres. Długopis w dłoń i piszesz co Ci przychodzi do głowy. Wspominasz miniony rok, najważniejsze wydarzenia, trudne momenty, szczęśliwe momenty. Wszystko to, co dla Ciebie miało znaczenie. Dużym ułatwieniem jest posiadanie planera/kalendarza z minionego roku. Możesz miesiąc po miesiącu przypominać sobie spotkania, wydarzenia, ważne daty, osiągnięcia, porażki. Jeśli masz nawyk zapisywania celów, to tym lepiej. Możesz zobaczyć jak poszła Ci realizacja i jakie lekcje z tego płyną.
Na tym zakończę mój wywód i liczę na to, że podzielisz się ze mną swoimi wnioskami z minionego roku. Bardzo lubię uczyć się od innych. Odmienny punk widzenia jest moim zdaniem bardzo rozwojowy i buduje pokorę.