
Mam ostatnio tak okropny mętlik w głowie. Sama nie wiem co robić. Gubię się w moich planach. Chciałabym wszystko, ale tak się nie da. Kiedy pracuję, to zawalam dom i potem mam wyrzuty sumienia. Jeśli zajmuję się domem, to nie pracuję i wtedy mi strasznie smutno. No nie rozerwę się. Niby to wiem, a jednak ciężko mi sobie z tym poradzić ostatnio. Wegetuję przed telefonem i potem czuję się jeszcze gorzej, więc potem w nim sprzątam, żeby udać przed sobą, że robię coś produktywnego.
Jestem jedną z tych osób, które lubią wiedzieć co się wydarzy. Nie mówię o przewidywaniu przyszłości, a o planowaniu własnych działań w oparciu o możliwe scenariusze wydarzeń. Zdaję sobie sprawę z tego, że nikt z nas nie wie co się wydarzy. Jednak jakiekolwiek założenia są nam potrzebne, żeby jakoś ogarnąć rzeczywistość. Jeśli np. zakładam, że po południu pójdę na spacer z córkami, to wcześniej potrzebuję przygotować coś do jedzenia, zabrać wodę itd.
Teraz jednak jestem w jakiś takim potrzasku. Tak dużo mniejszych i większych rzeczy się nałożyło w moim życiu, że nie mam pojęcia jakie decyzje podejmować i w efekcie nie podejmuję ich wcale, ale podejmuję z lękiem, że coś jest nie tak. Ciągle mam wrażenie, że czegoś nie widzę, jakbym miała opaskę na oczach. Nie umiem stanąć z boku i popatrzeć z dystansem na to co mnie otacza. Jest jeszcze opcja, że wypieram, bo najchętniej zamknęłabym się w domu na kilka tygodni i niech ktoś inny zajmie się moim życiem.
To jest jeden z moich ulubionych cytatów:
Jeżeli nie wiesz, dokąd chcesz iść, nie ma znaczenia, którą drogą pójdziesz…
Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów
W trudnych sytuacjach życiowych przypominałam sobie, że potrzebuję zacząć od tego gdzie chcę dotrzeć, żeby wiedzieć którędy iść.
Teraz nie wiem gdzie chcę dotrzeć. Albo inaczej, nie wiem, bo nie wierzę, że to się może wydarzyć. Za dużo zmiennych, za dużo ograniczeń.
Przyszedł do mnie ten moment, kiedy więcej myślę o rezygnacji, niż o pomysłach na rozwój. Trochę lecę na oparach… gdzieś tam wyczerpałam w dużym stopniu zasoby mojej wewnętrznej siły.
Co teraz? Pewnie zrobię to co zwykle. Ten wpis, to taki pierwszy krok, żeby zrobić cokolwiek, jakiś ruch, nieważne w którą stronę. Potem:
- Uporządkuję myśli i pozbieram fakty. Zapiszę wszystko co mnie męczy w różnych sferach życia i zacznę szukać rozwiązań.
- Odpocznę.
- Zapiszę dążenia i kroki do ich realizacji.
To jest mój sposób i zazwyczaj działa jeśli daję sobie na niego czas, nie wymuszam, nie popędzam i jestem wyrozumiała dla siebie. W międzyczasie wszystkie sytuacje robią się bardziej klarowne. Odkrywam to czego chcę, pojawia się więcej danych i podejmowanie decyzji staje się łatwiejsze. Jednak to trwa, czasem nawet kilka tygodni. Jednak myślę, że warto, bo po co dryfować, skoro można wiosłować.
A Ty jak radzisz sobie z takim życiowym marazmem?
Trafiłem tu przez przypadek, a może raczej półprzypadek … choć nie – nie ma przypadków w życiu. I mam podobny stan. Za dużo zmiennych, zwłaszcza teraz. Za dużo sie dzieje i juz raz zmieniłem cały roczny plan pod te zmiany. Niby uporządkowałem wszystko na nowo, a jednak nie umiem wrócić do tego sposobu pracy, który skutecznie popychał mnie do przodu jeszcze miesiąc temu. Nie wiem na co postawić, który kierunek obrać. I rzeczywiscie tu chyba tylko intuicja i czas pomogą w ponownym ustawieniu azymutu. To faktycznie trzeba kreatywnie przeczekać. I zapisywać myśli, a potem przyglądać im się z boku. I wybrać najlepsze dla nas. Nakreślić pierwszy krok i działać. Iść do przodu! Czego Tobie i sobie życzę! Z pozdrowieniami Tomasz